22/04


Nie wiadomo czy rzeczywistość istnieje. Człowiekowi najłatwiej ją uzasadnić, gdy znajduje jej jakieś przeznaczenie. Użyteczna rzeczywistość, nawet jeśli wątpliwa, to przynajmniej jest satysfakcjonująca. Problem jednak rodzi się gdy nie jesteśmy pewni przeznaczenia rzeczywistości. Wówczas trudno o obiektywny dowód na jej istnienie. Co ciekawe, im estetycznie doskonalsza jest rzeczywistość o nieokreślonym przeznaczeniu, tym bardziej tajemnicza się wydaje. Im bardziej jest tajemnicza, tym mniej pewni jesteśmy jej przeznaczenia. Im mniej pewni jesteśmy jej przeznaczenia, tym mniej wiadomo czy w ogóle istnieje.

Wieczorem znów siedzimy w Himalaya. Oglądam w aparacie nagranie wideo, które zrobiliśmy rano w Sanktuarium Annapurny. Jest zimno i ciemno, a migająca na ekranie jaskrawa symetria lodowego cyrku zdaje się być relacją z cudzego snu. Obserwuję nas na filmie, jak dziwnie ekstatyczni biegamy po skałach i nie umiem powiedzieć skąd bierze się to dojmujące poczucie nierealności. Próbuję różnych rzeczy. Może odrealnia paradoks wysokich gór, gdzie nie ma nic, a jednocześnie wszystkiego jest bardzo dużo. A może umowność zdobycia celu podróży, który niby coś wyznacza, a wcale nie jest kresem wędrówki. Sanktuarium wygląda na intencjonalnie wyryte w skałach Annapurny. Po co jest na świecie takie miejsce?

„Wygląda przepięknie” siedząca obok sześćdziesięcioletnia turystka wyrywa mnie z transu. Podgląda przez ramię. Ubrana w puchowa kurtkę jest dużo większa niż ekran aparatu, ale zupełnie zapomniałem o jej istnieniu. „Jak tam jest?” pyta. „...nie umiem powiedzieć.” rozczarowuję ją. Przez chwilę patrzymy razem jak suną po ekranie nierzeczywiste wzory czarnych skał przebijających perliście białe fale grani. „Była pani już na górze?” pytam. „Nie, wychodzimy tam jutro.” „W takim wypadku nie może pani oglądać.” mówię i wyłączam aparat. Jest zdumiona, skarży się mężowi. Mówię, że jutro sami będą mogli sprawdzić czy Sanktuarium w ogóle istnieje.

Odziana w wełniane łachmany Holenderka z braku miejsca siedzi na podwyższeniu. Schroniskowi turyści śmieją się z niej, że teraz może robić za guru grupy. Dzień wcześniej rozmawialiśmy z nią o bezskutecznym szukaniu nauczyciela. Holenderce spodobało się wówczas zdanie, że każdy jest swoim najlepszym przewodnikiem, pod warunkiem, że umie się wysłuchać. Gdy Brytyjczycy kolejny raz zwracają się do niej per guru, ona patrzy na nas i uśmiecha się zadowolona, że wczorajszy wątek dziś znajduje konkluzję.

„Chyba widziałam już wszystko, co miałam zobaczyć na tym wyjeździe” mówi. Twierdzi, że będzie wracać do domu, do matki i musi do niej zadzwonić, żeby jej o tym powiedzieć. Wyobrażam sobie tę rozmowę.

- Mamo, wracam do domu. Widziałam już wszystko.
- Czyli co?
- ...nie umiem powiedzieć.