27/04


„Just feel me dear human”. Każde stoisko z pierdołami nepalskiej produkcji obwieszone jest hasłami reklamowymi. Każde hasło reklamowe jest podejrzanej konstrukcji gramatycznej, logicznej, czy semantycznej. Kaszmirowe szale mamią dwuznacznością – dotknij mnie, miły człowieku. Tylko tyle i aż tyle – dotknij, a poczujesz przymus zakupu.

Cienka jest granica pomiędzy szczerością i naiwnością. Myli się ten, kto uzna że Nepalczycy głupio robią tak bezceremonialnie otwierając się na turystę. Ich kalkulacja jest prosta – będę miły i uczynny dla turysty, to turysta sypnie rupią. Nie ma podwójnej gry, chęci wyzysku za wszelką cenę, bucowej nonszalancji, którą wszyscy dobrze znają z miejsc turystycznych rozsianych po całym świecie. Jeśli Nepalczyk jest leniwy, to jest tak dlatego, że z natury jest leniwy. Jeśli mimo swego lenistwa jest pomocny, to dlatego, że chce zarobić pieniądze. Układ jest czytelny i co ciekawe, pomimo że wielu turystów nadużywa zaufania Nepalczyków, oni trwają w swojej niewinnej wariacji na temat kapitalizmu.

Można tylko przypuszczać skąd się to bierze. Czy jako ludzie gór są zbyt anarchistyczni żeby nadużywać władzy, którą było nie było, gospodarz zawsze ma nad swoim gościem? Czy będąc miłośnikami używki wyczulającej na akty gwałtu społecznego traktują innych tak jak sami chcieliby być traktowani? Czy może, bardziej prozaicznie, to dopiero początek, jeszcze mają czas żeby nauczyć się „kroić” innych w sposób perfidny i wyrafinowany? Niezależnie od odpowiedzi, pewne jest jedno – dajmy zarobić miłemu i uczynnemu Nepalczykowi. Zwłaszcza jeśli z natury jest leniem, przecież wówczas pomoc kosztuje go więcej wysiłku.

Z przewodnika Kurczaba wyczytujemy, że jadąc z Pokhary do Katmandu mijamy Gorkhę, starą stolicę Nepalu. Wydaje się być nieco na uboczu klasycznych turystycznych szlaków, więc wybieramy ją jako następny cel podróży. Rezygnujemy z osobistego zakupu biletu autobusowego. Dworzec jest daleko, a obsługa kasy przerasta nasze rozanielenie bezczynnością. Zamiast tego idziemy do jednego z licznych biur podróży. Przybytki te funkcjonują adekwatnie do skali problemu białego turysty. Mówisz gdzie chcesz jechać i kiedy, pan z biura podróży dzwoni do swojego znajomego na dworcu, który mówi mu kiedy odchodzą autobusy, po czym zostawiasz w biurze podróży połowę kwoty, którą wspólnie uznacie za słuszną, biuro wysyła nieletniego chłopca na skuterze, który kupuje bilet, a ty cztery godziny później odbierasz bilet i dajesz drugą część umówionych pieniędzy.

Pytamy przed transakcją ile wynosi prowizja biura. Pada odpowiedź, że pięćdziesiąt procent. Gdy odbieramy bilet widnieje na nim kwota, którą nieletni chłopak na skuterze zapłacił znajomemu z dworca. Wynika z niej, że prowizja biura wyniosła przynajmniej sto pięćdziesiąt procent. Bylibyśmy źli, ale przecież porozmawialiśmy sobie o Gorce, podróżach autobusem, białych turystach i stanie dróg w Nepalu, a i ceny na bilecie nikt nie próbuje ukryć, więc wychodzimy stamtąd z poczuciem dobrze wydanych pieniędzy.

Ostatnia noc w Pokharze. Piszemy kartki, odwiedzamy Shivę, Laughing Buddha i taras z widokiem na góry. Idziemy wcześnie spać. Jutro zmieniamy miejsce, a to oznacza nowe przygody.